----------------------------------------
Za Bugiem krętołzawym,
łęgami z tańcem jaskółek
- za wiśniowymi sadkami
i jeziorem , jak rybie Oko.
Rozścielone, jak weselna chusta
w dzikie róże , jagody jałowca
z słowikiem, gdy miłośnie płacze.
Sześćset lat na mapach Wołynia
- wieś królewska,
polskie Rymacze.
Krzysztof Kołtun
Chełm 2012 r.
Rymacze
Zjazdy Kresowe
- I Zjazd Kresowian
- II Zjazd Kresowian
- III Zjazd Kresowian
- IV Zjazd Kresowian
- V Zjazd Kresowian
- VI Zjazd Kresowian
Polecane
- Historia
- Etnografia
- Św. Izydor
- Luboml
- Obrazy z Wołynia
- Nieistniejące kościoły
- Weselne fotografie z Wołynia
- Najstarsi Wołynianie z Naszych rodów
Stroje
Literatura
!!! Uwaga !!!
Poszukujemy Rodów, Potomków z Rymacz i okolic. Więcej w zakładce "kontakt"
To były sztandarowe słowa, często wypowiadane przez moją mamę,
gdziekolwiek zaczynała mówić do rodziny, czy obcych ludzi.
Zawsze wzruszała się, wspominała wielokrotnie opowiadane sceny i historie...
U nas... Na Wołyniu to tak było... I barwnym językiem opowieść snuła się jak klucz ptaków nad łęgami -
aż do łez i dalej, dalej. Tak barwnie opowiadała moja mama. W cieple tamtych słów, czułem jak budzi się natchnienie w moim sercu...
I pisałem - pisałem ponad 30 lat o Rymaczach i Wołyniu.
Krzysztof Kołtun
Stanisława Kołtun z domu Lewczuk. Mama urodziła się w 1926 r. w chutorze Nowiny koło stacji Jagodzin, powiat Luboml. Z dziedzicznej placówki po pradziadach, ojciec jej Józef Lewczuk po komasacji w 1920 r. przeniósł scalone grunty i powstała ta polska kolonia, wywiedziona z Rymacz. Sześć mieszkań (gospodarstw) pobudowano niedaleko Wilczego Przewozu, skąd było blisko do Bugu. Liczne polskie rodziny Prończuka, Tołyża, Sztubra, Wawryńczuka i Lewczuka. Pobożności nauczyła się w dzieciństwie od ojca Józefa, który stamtąd przyniósł od starszych z rodu nie tylko ją, ale i pamięć o Kościuszce i Powstańcach i Sybirakach. Był śpiewakiem w kościele, a gospodarzem w domu. Jeździł na końskie jarmarki, daleko do samej Ołyki i pod Lwów. Przywoził stamtąd najmłodszej córce Stasi - korale, chustki, trzewiczki z najbogatszych kramów. Waleria - matka, pochodziła z zamożnego rodu Sawoszczuków - gdzie w ich domu rezydowali nauczyciele /Poznaniacy/ ze szkoły w Rymaczach im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Stamtąd były książki i przedwojenna prasa - kilka tytułów.
Starsze rodzeństwo: Frania, Stach, Wiktor i Bronek - to cała domowa kompania i żywioł.
Był jeszcze Paweł, starszy kilka lat, stryjeczny brat, który osierociał w dzieciństwie i dom stryja - na zawsze stał się jego domem.
Gospodarstwo było duże. Był parobek i pastuchy, najczęściej od sąsiadów ukraińskich. Pola, łęgi, sad dziadkowy i pasieka - roboty po uszy, ale i chleba pod dostatkiem.
Starsi się kształcili - a Stasia dorastała wokół chrzcin, wesel, odpustów, jarmarków, ucząc się w rymackiej szkole. W domu, na wieczórkach - czytano na głos książki i gazety
- wszystkim, a sąsiedzie panny, przy każdej pracy śpiewały w dwóch językach Wołynia - polskim i chachłackim.
Pieśni moje pieśni, gdzie ja was podzieje
Po latach, wiele pieśni zapisanych od mamy, wyśpiewały wołyńskie śpiewaczki na Festiwalu w Kazimierzu - za złote baszty.
Rymacze - najstarsza wieś w okolicy z bogatą tradycją obyczaju, stroju, gwary - istniejąca od 1417 r. do wojny, były azylem polskości nad Bugiem.
Takich staropolskich obyczajów, trudno było szukać w okolicy. Do 1939 r. dumni Rymaczanie trwali na swoim.
Później kolejne 5 lat wojny z niemałymi stratami w ludności i dobytku, aż do wysiedlenia w 1945 r. W 1utym 1944 r.
Ukraińcy z Wiszniowa zamordowali ojca Lewczuka Józefa - przechodząc mu drogę w lesie, kiedy wracał z Lubomla, ze szpitala od chorego Pawła.
Dwa dni torturowali, kazali wykopać grób w lesie... i do dzisiaj nie wiemy, gdzie leżą jego kości.
Wyszła za mąż w listopadzie 1942 r. za Władysława Kołtuna z Jagodzina.
Na prędce, jeszcze młoda - gdyż Niemcy wywozili na roboty polską młodzież - a żonaci mieli przywilej pozostania na sadybach.
W kolejne trzy niedziele w rymackim kościele, było razem ponad 60 ślubów. Wyżenili się wszyscy prawie...
Reszta ukrywała się lub wywieziona w głąb Rzeszy, już na Wołyń nigdy nie wróciła.
Aniołowie ze spalonych kościołów,
---------------------------------------------------------------
Wezme do sukmana, po polu rozsieje.
Na Wołyniu urodziła się najstarsza córka - Zofia w 1944 r. A po przesiedleniu jeszcze pięcioro dzieci.
Pracowali rodzicie w dużym gospodarstwie, dorabiając się od łyżki do maszyn rolniczych - tam wszystko przepadło...
A byliśmy tacy szczęśliwi, zadbani i w dzieciństwie niczego nam nie brakowało.
To praca mamy nocami i dniami budowała klimat domu i rodziny.
Starała się, żeby wszystko było tak jak na Wołyniu w smakach, gustach i różnorodności.
Całymi wieczorami opowiadała nam swoje dzieciństwo i rodowe przekazy z Wołynia.
Rozmiłowana w etnografii i starej kulturze, opowiadała o dawnych strojach, weselach, korowajach i wszelkich obyczajach wołyńskich.
Znała dużo przysłów. Wszystko było w przysłowia ludu ujęte.
Gdzie wieś - tam inna pieśń! Mawiała: a gdzie dziewczyna - tam nowina! I tak co, kto trącił ręką czy słowem, na wszystko było przysłowie.
To bogactwo po pradziadach z Wołynia, później kształtowało moją wrażliwość i poszukiwanie ich śladów.
Jej pamięć do ostatniego roku życia pozwalała w detalach opowiadać wystroje kościołów, dworu, szkoły, kuzyńskich chałup i bogatej przyrody.
Wszystko było w należytym porządku jak widziane wczoraj. Setki ludzi - naszych jak mówiła o Wołyniakach, znała z nazwiska i przydomku,
bo tam wielokrotnie powtarzające się nazwiska i imiona - każdego ochrzciła po swojemu starodawna, uliczna tradycja. Od 1994 r. wielokrotnie wraz z pielgrzymami
jeździła na odpusty do Rymacz i Lubomla. Z młodości zapamiętane nazwy, ludzi, miejsca pokazywała nam z drżeniem serca.
Zawsze była dumna ze swojego rodowodu i starego Wołynia. Najświętsze cuda i święci, obrazy i kompanie odpustowe - były stamtąd.
Zadziwiałem się dotąd tamtym światem, aż uwierzyłem w jego czarowną siłę i pokochałem Ojczyznę Przodków. Wiele moich wierszy to od mamy z serca - inspiracje.
Podobnie jak cała obrzędowość i śpiewy - przez ponad 30 lat przywoływane, na moja prośbę przez Wołynian i potomków - obecnie na ziemi Chełmskiej osiedlonych.
Widziała też grozę wojny i ludobójstwo w okolicznych wsiach - Ostrówkach, Jankowcach, Woli i Kątach (tam zamardowano ok. 2 tys. ludzi, w tym wielu znajomych i kuzynów).
Całe dzieciństwo i młodość opowiadała nam te straszne dni 1943 r. Nauczyła nas pamięci o wołyńskich męczennikach.
Wraz z rodziną, aż siedem razy uciekali z Nowin przed banderowskimi kulami i ogniem. Ostatecznie Nowiny spalili Ukraińcy, ale wszyscy zdołali uciec, dzięki dobrym, ukraińskim sąsiadom.
Ocalone Rymacze i Jagodzin i ok. 2 tys. ich mieszkańców to wołyński skarb, dzięki któremu w najtrudniejszych czasach zdołano przechować dziedzictwo wiary, kultury duchowej i materialnej.
Cząsteczką tego skarbu była moja mama - Stanisława Kołtun. W 1976 r. zmarł młodo ojciec. Została na długo wdową. W każdej podróży, przedsięwzięciu, pomyśle wiernie wspierała nas modlitwą i radami.
Wygasała z tęsknoty za swoimi, za Wołyniem, za domem.
Nikt nie uwierzy, że w ostatnie miesiące każdego dnia pakowała swój drobny dobytek do powrotu na Wołyń...
Nawet listy, buty, chustki - wszystko. Postokroć było wiązane, bo trzeba wracać... Bo Paweł z Bronkiem przyjadą - zabiorą do tamtego domu.
W ostatniej mojej, już trudnej i połamanej rozmowie z mamą - była jeszcze pieśń stamtąd (przyjechał Jasieńko, po okienejko)...
Odeszła od nas cicho... Wieczorem 7.03.2012 r. W piątkowy przedwieczór, pochowana na cmentarzyku w Żdzannem koło Chełma.
Licznie zjechali się śpiewacy, poeci, Wołyniacy z Rodu i z pochodzenia... Wszyscy wiedzą jak płacze serce na pogrzebie matki...
A moje z wdzięczności - za dar życia i poezji - płakało sowicie. Dziękuję Bogu, za taką mamę - za dwa serca. Sypałem ziemię z Rymacz na trumnę, mówiąc te słowa na drogę do wieczności...
rozkołyszcie dzwony.
Chryste! z chorągwią w dłoni
- za grudkę wołyńskiej ziemi,
bądź pochwalony.
Mamo, za Twoje tęsknoty, trud i cierpienia
dedykuję Ci ten wiersz o Krzyżu z rodzinnego podwórka na Wołyniu...
Krzyż
W spalonej wsi,
pod zdziczałym sadem
na opuszczonym Wołyniu
- pochylony krzyż,
wrósł w ziemię cierpieniem.
Bez pasyjki
chwalebnego wianka z barwinku.
Popalone Anioły z Ostrówek,
idąc do traktu
- słaniają się pod belki.
Pod nim
z garsteczką niezapominajek
- klęczałaś będąc młoda.
Przez Bug przepędzono wozy
- sierot, wdów, posiwiałych matek
wygnańczy tabor.
Koni z osmalonymi grzywami,
ciągnących stare skrzynie
- święte obrazy, chorągwie z kościoła.
Aż płacz ucichł
- krzyż został.
Rodząc nas, karmiąc, kołysząc
- wielbiłaś szare drzewo ramion,
rodowego krzyża.
Po pół wieku z ciężarem losu
- poklękaliśmy z pielgrzymami w maju.
Krzyż czekał.
Z powiązanymi węzełkami
chodziłaś pod spalony próg domu
- całując krzyż.
Resztkami sił, wypłakanymi oczami
noc w noc, światniem
szłaś za Bug,
wołyńskimi drużkami,
po rozchodnikach i piołunie
śpiewając za Męczenników
Świętej Trójcy w Lubomlu
Godzinki Losu
Mamo.
08.03.2012r.
Krzysztof Kołtun
syn ...
Babciu, na Twoje pożegnanie
i na Twój szczęśliwy powrót do Rymacz z dzieciństwa
- dedykuję Ci mój wiersz...
Karolina Kołtun,
wnuczka, 8 marzec 2012
Powrót na Wołyń
Kresowe Anioły
z podpalonymi skrzydłami
nadziei -
usypały Ci
przez rzekę
most
nocnych powrotów
do domu
zakończonej młodości
gorejącą pożogą dusz.
Z zarzuconym życiem
na wątłe ramiona
kazali iść
na Wołyńską Golgotę
przebaczenia.
Tam już wszyscy czekają -
Paweł z Tatą zamordowanym pod
Wiszniowem
i Mama Walerka z koszykiem ziół
- spod Jagodzina
i Bronek przy łodzi
stojąc nad
Okiem -
Rymackim Jordanem
zbawienia.
Wyglądają swoich
tych odartych
z kawałka pola
swojej Macierzy -
po którym przechadza się
Święty Izydor
witając Cię
w progu
spalonego domu -
z nienawiści,
zdeptanego wojną.
Szepcząc:
- Wróciłaś