----------------------------------------
Za Bugiem krętołzawym,
łęgami z tańcem jaskółek
- za wiśniowymi sadkami
i jeziorem , jak rybie Oko.
Rozścielone, jak weselna chusta
w dzikie róże , jagody jałowca
z słowikiem, gdy miłośnie płacze.
Sześćset lat na mapach Wołynia
- wieś królewska,
polskie Rymacze.


Krzysztof Kołtun
Chełm 2012 r.


Rymacze

Zjazdy Kresowe

Polecane

Stroje

Literatura

!!! Uwaga !!!

Poszukujemy Rodów, Potomków z Rymacz i okolic. Więcej w zakładce "kontakt"




















[kliknij na zdjęcia, aby powiększyć]


Szaro jeszcze i chłodno było jak do studni, wokół cembrowiny stanieli w pięciu. Gospodarz Józef Lewczuk i kawalerka: Wiktor, Stach, Broniś i Paweł w białych koszulach, paskach z klamrami u spodni wełnianych, kramnych, świątecznych oraz kamizelkach już na pańską modę szytych, w dwurzędne guzy. Wiadro cynowane Wiktor z hukiem za korbo puścił do wody, zafurkotał wał jak wszyscy razem krzyknęli:

- Wielka Noc, Wielka Moc. Któryż za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami!

Po trzy razy zaczerpnął każdy studziennej wody, żeby obmyć po staropolsku twarz, żeby oczy przejrzeli na nowe lato, na wielkie dni, na zbawienie duszy! Zawsze umywali się przy studni na Rezurekcje, bo tak było po Rymackich rodach od wieków.

Pospiechem poubierali się - Paweł biegiem do koń i już wyszykowany wasąg stał na podwórzu, wyścielony kilimkami chabrowymi w złotozielone pasy. Same chłopstwo z domu na Rezurekcje, jak zawsze - babina robota w kuchni i w komorze tego ranka - a Stasia choć prosiła, nie wzięli.

- Wyśpij się. Tyż do dnia wstawać, za mała... Tylko jak dzwony posłyszysz, trzy razy przeżegnaj się... Mówił ojciec wieczorem, przy goleniu...

Jak wysznurowali się na jagodziński trakt, tam już furmanek i wasagów pełno. Nie pospieszysz. Za porządkiem trzeba jechać. Na hapczynym moście, gdzie to utopił się mały benkart Józiny - Paweł spojrzał powłóczyście i pożałował duszyczki... Zdrowaśkę rzucając na wody. Pod kościołem zawóz. Do bramy ani dojedziesz. Zawrócili kasztany wypucowane, jak na Wielkanoc na Masełkowe podwórze. Był zwyczaj, ze przed Rezurekcją nikt i nigdy nie witał się, nie pozdrawiał - pospiesznie szli, przepychali się do Pańskiego Grobu - gdzie kobiety cienkim głosem zawodziły płaczliwie.

Płaczcie anieli, płaczcie duchy święte
Radość wam dzisiaj i wesele wzięte.
Płaczcie przy śmierci, płaczcie przy pogrzebie
Pana naszego i Chrysta na niebie.
Płacz jasne słońce, płacz koło miesięczne...

Zawodziły tak rzewliwie, że po Kalwariach nawet tak nie bywało, jak rymackie dusze wywiodły z serc skruszonych. Prończuk to aż wstał z klęczek, różańcem obwinąwszy rękę i dokładał tenorem, za babiuszczo kapelo głosów. Inni, Iwańczuki, Giedze, Sawoszczuki - co to śpiewakami słynęli, dodawali basem na powtórkę...


Zagaście gwiazdy, światła swoje wdzięczne...

Ciało Chrystusa leżało wielkie, wysztywaniałe oraz blade, na kamieniach jakby, na zielonym barwinku i podrośniętym owsie w czerupach wysianym a dokoła tyleż światła. Lampki, prawie z każdego Rodu, wytapiane po domach, po kłuciu wieprzków z łoju, stawiane za dusze przodków.

Rozstąpili się nagle, jakby lodź żalu na Bugu nagle pękła, rozdwoili się na dwie strony, jak od progu z ministranturo i starszyzno kościelną - wszedł rosły, mocny Ksiądz Brajczewski.

Wspiął się na największy kamień, zadrżał - zdejmując złotojasną monstrancje pod welonem, spojrzał po twarzach bladych i namęczonych postem i czuwaniem - podniósł oczy, jakby sił nabierał i krzyknął niemal rześko: Chrystus Pan Zmartwychwstał!

A prawdziwież zmartwychwstał! Odhuknęło chłopstwo, ze babinego skrzeku nie posłyszał nikt. Zmartychwastał! Dohukneli z chóru - kawalerka...

A dzwon wielki Izydor jak nie jęknie, jak zahuczy, jakby ziemia pękła i niebo się otwarło. Bom! Bom! Bom! Wytoczyli się z chorągwiami, sztandarami - w barwinkowych wianuszkach u krzyży i krasnych wstęgach podoczepianych - cała ławą w szyku... Dzisiaj Józef Lewczuk z Tołyżem - prowadzili księdza pod baldachim, dostojnie, powolutku a dzwonki, dzwoneczki jęczały, a dzwon dudnił aż za Bug, daleko niósł się głos Zmartwychwstania.

Wesoły nam dzień dziś nastał.
Którego z nas każdy żądał.
Tego dnia Chrystus zmartwychwstał.
Alleluja! Allelujaaaaaaaaaaa!!!

Zawodzili, aż w sercu piekło z radości wielkiej. Trzy razy szli, wokół kościoła, gdzie drzwi kościelny zaryglował, żeby czarownice nie pchały się do kościoła z pierwszego obchodu. Takim to nie łaska iść trzy razy "oczy poczerwieniejo i słabno zaraz, mdlejo..." A kto by tam w taki dzień z takimi się liczył… A na rezurekcje i prawosławne Bereszczanki przychodzili - a tam, pożal się Boże!

Za trzecim razem, po lubomelsku, ojciec księdza krzyż dźwigający - uderzał trzy razy w drzwi - kościelny od środka szeroko otworzył i najsampierw Figurka Zmartwychwstałego szła ponad głowami siwymi i kędzierawymi, kruczymi i rudymi - bo chłopstwa, kawalerki tyle się naszło, nazjeżdżało, że takiej gromady nikt nie widział.

Lewczukowe kawalery szli, poza ojcem, wpatrzeni w jego jasną twarz - śpiewali ochoczo, że jankowieckim pannom kłuło w oczy a z Wilczego Przewozu "zdrakookie", pchały się aby bliżej "boż to ich grunty razem leża, na przybużku".

Matki, Wdowy i Służki Boże - szli ze światłem gromnicznym, w dwa rzędy przed baldachim zawodząc jękliwie... Wszystkie w białych ternówkach, atłasówkach na głowach powiązanych w czuby - tylko staruchy o pałkach, trzciozakonne, po dawnemu w czarnych atłasówkach w wyciskane wisznie i grona kalin, dawne, za Polski szlacheckiej jeszcze, przywożone z Dubna i Ołyki. Przy chorągwiach - panny w galanach czerwonych do ziemi i wiszniowych, borodwych szalinówkach i w koralach, uroczyście... Przy obrazach na drążkach - młode mężatki, te co jeszcze bezdzietne, na uproszenie potomstwa - niosły Szkaplerną i Stanisława Kostke - świętego szlachcica i Częstochowski obraz, co go takroku koleją przywieźli - śliczny a wielki.

Niektórzy, co z dalekich hutorów najechali półkoszkami - nieśli jeszcze koszyki z paską a na święceniu ksiądz już w zakrystii, ostatnim poświęcał i nagadywał, że tak późno...

Jak doszli trzeci raz, ksiądz stanął w progu, za trzecim chodem - dzwon zamilkł. Ludzie popatrzyli po sobie z niedowierzaniem, jakby im ducha odebrał, poszemrywali...

- Dzwon spad czy postronek się urwał?
- Coż to?
- O Boże wielki!



Poczym dzwon znowu się odezwał, ale już innym głosem. Kto wie, czy nie była to zapowiedz wojennej trwogi? W Rymaczach i okoliczy zaczynała się Wielkanoc...


Z kresowym pozdrowieniem       
Krzysztof Kołtun