----------------------------------------
Za Bugiem krętołzawym,
łęgami z tańcem jaskółek
- za wiśniowymi sadkami
i jeziorem , jak rybie Oko.
Rozścielone, jak weselna chusta
w dzikie róże , jagody jałowca
z słowikiem, gdy miłośnie płacze.
Sześćset lat na mapach Wołynia
- wieś królewska,
polskie Rymacze.


Krzysztof Kołtun
Chełm 2012 r.


Rymacze

Zjazdy Kresowe

Polecane

Stroje

Literatura

!!! Uwaga !!!

Poszukujemy Rodów, Potomków z Rymacz i okolic. Więcej w zakładce "kontakt"





















Na Wołyniu - śmierć, pogrzeb i kult zmarłych miały swoistą oprawę. Przez wieki królewskie wsie: Jagodzin i Rymacze a także późniejsze: Jankowce, Terebejki, Kupracze, Kąty, Czmykos, Maszów (jako najbliższe) należące do parafii w Lubomlu, miały starowiecze obyczaje. Cmentarz w Lubomlu, do którego z rynku prowadziła ul. Chełmska - był poza miastem. Odwiecznie w tym samym miejscu, gdzie z pokorą do ziemnych mogił, kilkakrotnie w te same miejsca, po minionym wieku, grzebano umarłych. Z pomroki czasu, sprzed wieku - najstarsi snuli przede mną tę opowieść... W ostatnie dni parafianie i podróżni szli do zakrystii - aby zapisać Wypominki - czyli imiennie dusze zmarłych Przodków i Dobrodziejów Rodu, do modlitwy wspólnej kościoła. Mieszczanie płacili groszem, a wieś najczęściej w naturze - prosem, hreczką, woskiem i miodem (czym kto bogaty. Nabożeństwo Wszystkich Świętych - suma prawiła się uroczyście z dostatkiem świec, kadzidła i uroczystych śpiewów. Przed sumą, po dzwonach, przed próg kościoła stawiano czarne chorągwie i krzyż. Wstępujący za próg, całowali krzyż przewiązany białym płótnem, jakby do otarcia żalu żyjących, za zmarłymi. Na bocznych, brackich ołtarzach paliło się dużo świec woskowych, lanych specjalnie - "zadusznych" stawiano je za kultorów i krewnych, szczególnie tych pomarłych ostatnio, nagle, pogonionych bez wieści. Żałobnice - kobiety zamężne i wdowy, poubierane w staroświeckie, czarne, adamaszkowe chusty, ternówki, żupany z obszyciami - tłoczyły się tam do śpiewanego różańca, który tego dnia zawodzono z suplikami za dobrodziejów, dusze w czyśćcu pokutujące i zaniedbane - uroczyście. Wynoszono na stół starą księgę okutą i w zawias zamykaną - z niej ksiądz czytał od króla Jagiełły - dobrodziejów, rycerstwo, Ród Branickich, mieszczan, kupców, Trzeci Zakon i Bractwa - wspomniawszy, dusze tych, zapisanych w ostatnie dni, jako prośbę przed Bogiem - o światłość wiekuistą. Kościół z ludźmi klęczącymi zamieniał się w wielką lodź niesioną na falach modlitwy - pomiędzy dwoma brzegami - życia i wieczności. A od parkanu do samej dzwonnicy, w szerokim szpalerze jęczała modlitwami zbieranina dziadów zadusznych, proszących o jałmużnę i modlących się starowiecznymi modlitwami do Kosmy i Damiana, św. Barbary, Józefa, Jozafata, Nepomucena - do świętych diakonów i mnichów, pustelników i świętych zakonnic, do starorzymskich i tutejszych męczenników, unitów świętych i Bożych żebraków, którzy przez wieki świat i ludzkość ratowali, przy tymże jagiełłowym kościele. Do trzech, czterech imion najgodniejszych z pamięci - dodawano 2,5 groszy, stare kopiejki i reńskie do zmarzniętych, starych rąk a do koszałek pod nogami: jajka, pierogi i szare jabłka. "Pokutniki" po staroświecku mówili na szare renety, które strój na sobie miały szary i bezbarwny a w sobie słodycz jak dusza zbawionego. One to, wędrowały na darunki do proszalnych rąk i kieszeni, dawnym obyczajem. Na koniec procesji, tercjarki z Borek i Kątów - obdarowywały nimi ministrantów. Chłopców od krzyża i chorągwi i starego Szymona, kościelnego, który dźwigał stągiew wody święconej i do miedzianego kociołka z anielskimi główkami, dobrodziejowi coraz dolewał, żeby na mogiły deszcz wody święconej spadł, dusze pocieszył. Księdzu, do bryczki w gniade konie zaprzężonej i czekającej na podwodzie, kładziono w kosz po trzy. Trójcy świętej na uwielbienie - za które trzykrotnym "Bóg zapłać" winien podziękować.


Dawni Unici, którzy z cerkiewnych zpłoci przychodzili na ten dzień łaski zadusznej do kościoła - prosili, tak: za Jana, Katarenu, Olgu, za chudobe i uzimine - pomódlcież się łaskawie. Słychać było dziwne imiona Hryciów, Judów, Błażejów, jakby stare wieki z zapamiętania i łaski zwoływano po dziadowski pacierz, który podobno najbardziej służy. Huczało pomiędzy dziadami i zgromadzonym ludem w uliczkach dookoła, gdzie stały wozy z półkoszkami, kałamaszki i kute wasągi z najdalszych wsi nadrożone. Procesja ruszała po sumie, przez rynek do bram cmentarza, po drodze ze śpiewem za dusze nie zbawionych, proszących łaski. Przed cmentarzem jeszcze więcej dziadów, wozów, ludzi w kożuchach letkich i gapiów wraz z żydowskimi chłopcami ciekawymi wydarzenia. Od głównej alei do kaplicy Branickich z dzwonkami, potem cztery ewangelie na rogach cmentarza, modlitwa i pokropek wszystkich dawnych i nowych mogił. Na mieszczańskich pomnikach poprzewiązywane, plecione wianki ze świerku z nieśmiertelnikami (suszonymi kwiatami), kaliną czerwoną, a u podnóżka - cięty, kładziony jałowiec (a po to, żeby złe dusze nie siadały tu na odpoczynek). Ziemne groby, okładane nową darnią, dokoła wysypywane piaskiem, obkładane jałowcem, sosną, świerkiem borowym, prztykanym kaliną i połyskującymi szyszkami. Często z białym krzyżykiem pośrodku, jak paciorami wyłożonym białym owocem śnieguliczek. Stawiano, dwie, trzy świece krótkie w ziemie lub lampatki z łoju w glinianych miseczkach - ogniem pamięć duszom ofiarując. Modlono się przy grobach, na klęczkach, odwiedzając przy tym groby krewnych i znajomych, na krótki pacierz i "Pochwalony". Witano kumów i krewniaków z różnych wiosek, z Polesia ukłonami i uściskiem rąk, bez pocałunku (boż ten na mogilniku nie przystoi). Chłody późnojesienne dawały się we znaki, to też nabożeństwo to należało do starszych - nie brano małych dzieci ani kobiet ciężarnych - na cmentarz (bo by płodu nie donosiły). Nabożeństwo cmentarne trwało do wieczora - z poświęceniem nowych krzyży a pod kaplicą Branickich, tłumnie śpiewano żałobne pieśni i odmawioano różaniec. Kaplica rzadko otwierana, dziś jaśniała w środku od świec a za nimi, rzędami wisiały trumienne portrety dam i rycerzy, paniątek małych i sędziwych staruszek w czepcach. Na niej to, na czarnym marmurze pisało od pokoleń: Żyłem, bo chciałeś. Umarłem, bo kazałeś. Zbaw mnie, bo możesz.


Biblijna, odwieczna prawda do Boga Wszechmogącego, Pana życia i śmierci. Jak każdy wstępujący, na lubomelski cmentarz znał i rozważał w duszy. Każdy kto z daleka, zaglądał chciwie do kaplicy, gdzie stróżowali w kontusze ubrani, dostojni potomkowie, strzegąc światła i pamięci Rodów. Na wzgórku pańskim, przy kaplicy rozsiadało się na wieczór pełno dziadów do wieczerzy, by po pokutnym, modlitewnym dniu ciała posilić, potem przenocować gdzie u chrześcijan lub żydów i dalej w świat wędrować. Stare, rosochate dęby w alei, odarte z liści, rzucały czarne cienie, na pokulone postacie i ścieżki zdeptane z żółtym piaskiem. Powiewało mrozem ze wschodu. Księżyc na półpełni, czerwony nad wieczorową zorzą, wschodził jakby zza murów miasteczka, za wież i toczył się ciekawsko do ceglanego parkanu cmentarza. Tam połyskiwały płomyki dopalających się świec, pod krzyżami dębowymi, sczerniałymi z dawności i nowo ciosanymi, jakby wczoraj z odkrytym licem drzewa, świeżym i jasnym. Znak to, że śmierć pradawna, półwieczna i wczorajsza, zbierała wołyńskie żniwo i wciąż dokładano na stary, mogilnik w Lubomlu nowoumarłych. Zdawało się, że z ust jakiegoś starca, słychać słowa zza grobów, na upomnienie żyjącym. "Jakie życie, taka śmierć - jaka śmierć, taka wieczność". Mówiono, że tej nocy dusze pokutne z łaskawości - nie straszą, że choć na wypuście z czyśćca, mogą wędrować - to nikomu, żadnej krzywdy nie uczynią. Co najwyżej ognikami po bagnach i krzyżowych drogach świecą, jakby napełnione jasnością darowanej modlitwy. Nazajutrz w dzień Zaduszny prawiły się nieszpory na cmentarzu i najpobożniejsi, okryci żałobą, rozmyślali nad grobami, nawiedzając je jeszcze za rzymskie odpusty aż do siódmego dnia listopada.


Z kresowym pozdrowieniem       
Krzysztof Kołtun