----------------------------------------
Za Bugiem krętołzawym,
łęgami z tańcem jaskółek
- za wiśniowymi sadkami
i jeziorem , jak rybie Oko.
Rozścielone, jak weselna chusta
w dzikie róże , jagody jałowca
z słowikiem, gdy miłośnie płacze.
Sześćset lat na mapach Wołynia
- wieś królewska,
polskie Rymacze.


Krzysztof Kołtun
Chełm 2012 r.


Rymacze

Zjazdy Kresowe

Polecane

Stroje

Literatura

!!! Uwaga !!!

Poszukujemy Rodów, Potomków z Rymacz i okolic. Więcej w zakładce "kontakt"


















Zakołysała się Góra, zawiało śniegiem bieluśkim, gwiazdoszczerym... Wieże świątyni wrastały w wypatrzone oczy, wiekowymi jesionami podparte. Wszystkie uliczki, ścieżki, bramy i kamienne schody od ulicy Lubelskiej - jakby się zgięły zapraszając w świat dzieciństwa - spełnionego w barokowym Chełmie, gdzieś około roku 1929. Irena Mroczkowska - miała wtedy już 10 lat. Poza faktem z metryki urodzenia - gdzie wpisano Rżew w głębi Rosji, od 3 miesiąca życia - wszystko, co zesłał los, wybarwiło się tutaj - wokół historycznej Góry, ulicy Kolejowej i Starościńskiej.

Ojca swojego Tomasza, nie znała. Zmarł w jej niemowlęctwie w wojskowym szpitalu w Chełmie, na tyfus. Miał 33 lata. Mama Maria dożyła 89 lat. Była też w domu przezacna babcia Michalina Sienicka i rodzeństwo: Miecio, Janka i Tadzio. Adwentowe wieczory w domu Irci - to czas przygotowań i dziecinnej pracy. Trzeba było wystroić choinkę w pajacyki ze słomy, wisiorki z kolorowego, glancowanego papieru. Na wydmuszkach wymalować oczka Mikołajom. Powiązać niteczkami długie srebrne i złote łańcuszki. Nadto dużo Aniołków ze ślicznymi główkami z żydowskiego sklepu. Po świerk z Tadziem zwykle jeździli saneczkami. Targ choinkowy był zwykle przy ulicy Lwowskiej. Można było tutaj nie tylko kupić drzewko - ale nabyć się w tym świętym lesie, który wyrastał na cały tydzień w środku miasta. Cały szpaler choinkowych drzew, stał wzdłuż ulicy aż do placu przy kościele Rozesłania Apostołów. Niekiedy i plac kościelny lesił się. Tu wybierano choinki do mieszczańskich salonów, dworów i świątyń. Były ogromne. Podobnież było ze śledziami... Ano leciało się do rynku przy ulicy Jadkowej, u znajomego żyda Rozembała (zaufanego kupca) na weksel brało się śledzie - smalcówki, na marynatę i smażenie. Były smaczne i tłuste. W dwa dni wcześniej postukiwał moździerz. Tłukło się pieprz do mięsa, skórki z cytryn i pomarańczy, migdały do maku - ach! Dom rodzinny - zamieniał się w baśń pełną zapachów, dobroci, szczęścia (mimo sieroctwa całej czwórki). Ze sklepu Kolonijalnego – mama kupowała mąkę na chleb rafkowy, jasny. Gdy się wypiekał, pachniało z domu aż na ulice.

Wigilia. Na pośnik szykowano u Mroczkowskich od rana. Musiało być 12 potraw, koniecznie! Inaczej rok przyszły byłby pełen niepowodzeń. Przeliczało się wszystko siedem razy, żeby tylko pełnię liczb uzbierać. Taki wilijny stół: śledzik (bo to król morza) najważniejszy, smażony w mące i w ostrej marynacie. Karp, płocie w dużym półmisku. Czerwony barszcz z uszkami (z grzybów), gotowane kartofle z wody - okraszone rzepakowym olejem, kapusta z olejem i grzybami, gotowane pierogi z kapustą, kluski z makiem, chleb, racuszki postne, kisiel z żurawin i kompot z suszu. Na dosłodzenie - strucla z makiem i śliwkową marmoladą. Najważniejsza dla dzieci - aromatyczna kolonijalna herbata. Oczywiście - świąteczna zastawa z różowego szkła z dubeczniańskiej huty, biała porcelana. Siano pod obrusem, a na talerzu, na mereżkowanej serwetce - opłatek.

Gdy tylko zapaliła się pierwsza gwiazdka, pędziliśmy z podwórka, krzycząc - jest! Jest! Boża gwiazdka! Z czerwonymi policzkami stawaliśmy wokół stołu - wszyscy. Najpierw pacierz. Mama łamiąc opłatek, składała każdemu z nas życzenia - odpowiadało się - wszystkiego najlepszego! Całując mamę i babcię w rękę. Było już elektryczne oświetlenie - dom w jasności. Choinka przybita z krzyżakiem do podłogi i osiemnaście kolorowych świeczek w ślicznych lichtarzykach. Lśniły szklane bombki, anielskie włosy i Anioły, które w dzieciństwie (wydawało się) Irci, że fruwają po choince. Po dniu suchego postu, pośnik był urokliwy. Wszystkiego trzeba było kosztować, ale nie obżerać się, bo to zła wróżba - łakomstwo w życiu.


Bóg się rodzi, moc truchleje ...


Intonowali starsi bracia, męskimi już głosami. Siedziała na krześle jak trusia - dobrze pamięta swoją uroczystą, plisowaną, granatową spódniczkę oraz białą jak śnieg bluzkę z surowego jedwabiu. Ścięta krótko z grzywką (tak było najgodniej). Mama jak królowa domu (wówczas pracownica fizyczna w Szkole Powszechnej im. Królowej Jadwigi) w liliowej bluzce z wełny, czarnej długiej spódnicy - skupiona, dobra.

Zawsze w ich domu przed starutkim obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej - paliła się lampka oliwna. W pośnik zdawało jej się, że gore ogniem z nieba - tak jaśniało w kątku. Później bracia zapalali bengalskie ognie (zimne ognie). To był już zupełny czar wieczoru. Przy stole cały wieczór kolędowano nabożnie. Mama wspominała ojca... Poniewierkę w Rosji - Chełm był gniazdem obu rodzin. Bóg poszczęścił, wrócili. Kiedy Irenka była już w Szkole Ćwiczeń - pamięta wszystko.

Pasterka. Ulica Kolejowa oświetlona latarniami. Ich zakątek był polski - pamięta wszystkich: Fryliszków, Baranów, Korchutów, Stasiaków. Dziewczęta i chłopców z polskich domów... Jacy to byli dobrzy ludzie. Na Pasterkę szło się grandą. Przez mgłę pamięta jeszcze Jezuitów. Głównie - później, księdza Juliana Jakubiaka i młodego Marcelego Mrozka. Ulicą Szkolną i Św. Mikołaja, szło się z sercem na wierzchu. Wełniane paltko z karakułą, sznurowane kamaszki, pończochy jedwabne w prążki i koniecznie beret granatowy. Po drodze mijali Kolędników kręcących się uliczkami lub schodzących się na Górkę. Raduj się - oj raduj się ziemio. Syn Boży narodził się... (wyśpiewywali).

Przy katedrze - rwetest! Pełno zaprzęgów z końmi, kute płozy sań, aż lśniły. Odzywały się janczary i dzwonki - bo bryczne konie nie ustoją spokojnie. Pokrzykiwali forysie. Słyszało się, że to jaśniepaństwo z pałacu z Serebryszcza, ktoś z bogatych Strupinian, ktoś z pod Borku... Mieszczuchów podwoziły też miejskie zaprzęgi sańmi. Powyścielane białymi wełniakami lub kilimkami buczackimi. Witano się przed katedrą z kumotrami, powinowatymi... Pozdrawiano i słano ukłony wilijne, że takiej życzliwości na co dzień nikt nie uświadczy. Dzwoneczki od sań odzywały się poza carskim murem - czasami powiało śniegiem lub furman krzyknął do koni. Stukały zelowane buty i modne oficerki o progi katedry, płynęło morze ludzi zewsząd do półciemnej świątyni. Gdy huknęła kolęda - "Wśród nocnej ciszy" zaczynały się zapalać światła. Pojaśniało. W katedrze na Pasterce grała dęta, kolejowa orkiestra. A to stary, chełmski zwyczaj! Huknęła kolęda to, aż za serce ściskało. Szopka była zwykle od wschodu, po lewej stronie, a tam ścisk - adoracja żłóbka. A dzieci pierwsze - najciekawsze. Katedra nocą była tak jasna, aż kołysała się z kolędującym tłumem. Było mroźno. Pamięta jak paniusie nosiły modne kapelusze - zwane Piotrusiami z okrągły rondem, a młode panienki kapelusiki angielskie z rondem spuszczonym, w różnych kolorach. Włościanie w kożuchach z czarnym obszyciem i prześliczne chusty - szalinówki, na głowach – wprost kwitnący, rajski ogród. Stała honorowo Sodalicja Mariańska - żeńska i męska, harcerze, rzemieślnicy i magistrat, i co ważniejsi obywatele - persony z miasta i dworów. Ale zawsze jej przypominał się pusty talerz ze stołu i brak ojca... Oto czym jest sieroctwo.

A po Pasterce był zwyczaj chełmski - długiego składania życzeń krewnym, znajomym, koleżeństwu, sąsiadom. Aż huczało na Górce - konie parskały, Kolędnicy z gwiazdami kolędowali.


Stała na się nowina miła
Panna Maryja Syna powiła...


A pod dzwonnicą za wiatrem, aż dudniło kolędą:


Przylecieli, przylecieli prześliczni Anieli
Złote skrzydła, złote skrzydła a sami u bieli...


Pod carskim budynkiem (dzisiaj Szkoła Muzyczna) stała kawalerka i idących w stronę miasta pozdrawiała znaną kolędą: "Zagrzmiała, runeła w Betlejem ziemia, nie było,nie było Józefa w doma...". Jakby dziś słyszy, ma w pamięci tamte radosne kolędowania, młoda Ircia. Ach, co za noc z dzieciństwa - co za radość! Nie chciało się wracać do domu... Miasto nie spało. Nawet Żydzi - wzruszeni, wychodzili na ulice. Po drodze - kolędowanie i we zwyczaju, trzeba było dostać kilkoma śnieżkami, od chłopaków w plecy - to na powodzenie! Jeszcze przed domem pastusze kolędy było słychać - czuło się ponownie głód, tak pachniało rybą.

A za pastuszkami kolęda bieży – tupu tupu tupu tup !!!
A tam w Betlejemie, Dzieciątko leży!


Na zdrowie! Na szczęście! Z Bożym Narodzeniem! Na Święte wieczory i szczodry rok – wszystkim Wam wszystkiego dobrego...


Z kresowym pozdrowieniem       
Krzysztof Kołtun