----------------------------------------
Za Bugiem krętołzawym,
łęgami z tańcem jaskółek
- za wiśniowymi sadkami
i jeziorem , jak rybie Oko.
Rozścielone, jak weselna chusta
w dzikie róże , jagody jałowca
z słowikiem, gdy miłośnie płacze.
Sześćset lat na mapach Wołynia
- wieś królewska,
polskie Rymacze.


Krzysztof Kołtun
Chełm 2012 r.


Rymacze

Zjazdy Kresowe

Polecane

Stroje

Literatura

!!! Uwaga !!!

Poszukujemy Rodów, Potomków z Rymacz i okolic. Więcej w zakładce "kontakt"






















foto: Krystyna Turkowska



W ciągu każdego roku przychodzą listy – czasami ostatnie od rodowitych Wołynian lub pierwsze, od ich dzieci i wnuków. Majowy odpust w Rymaczach poruszył kilka kolejnych osób "utraconej ziemi", którym ta podróż przyniosła wiele nowych sił, wspomnień i bólu. W liście Krystyna Turkowska z domu Kupracz – córka Heleny z Kornijczuków ur. w 1935 r. z rymackiego rodu i ojca Stanisława Kupracza ur. w1932 r. wychowanego w Jagodzinie, tak pisze:

Wysiedleni z rozkazu jałtańskiej zmowy, uciekając przed pożogą pobratymczych mordów, nie mieli możliwości uratowania wielopokoleniowego dorobku. Zabrali ze sobą w tułaczkę "węzełek" i wizerunek wsi, domu i pól. Po wypędzeniu z rodzinnych domów, porzucili krainę swojego dzieciństwa naznaczonego okrucieństwem i mordami UPA.

Chciałam przenieść wspomnienia (opowieści), które słyszałam, ale z powodu niedojrzałości, braku klimatu, nie zapamiętywałam. Chcę teraz resztki wspomnień przenieść do rzeczywistości, bo to my, żywi ludzie je przenosimy.

Wyjeżdżam. Jadę przez rzekę Bug, jakże inny od moich wyobrażeń. Jestem w Rymaczach – wioska sielska, zielono, cicho, nic nie jedzie, nie hałasuje. Jest poranek, zaczynamy spacer. Chyba dostrzegam dom pradziadków Kornijczuków, dom mały, biały, lichy – ale stoi. Dalej kościół – dramatycznie wygląda, surowe i spowite w mroku wnętrze, zapach dziejów. Tu brali ślub moi dziadkowie: Agnieszka i Michał Gadzała.

Wchodzę – drżą mi nogi. Jestem sama, pustka chociaż wkoło ludzie. Jestem sama – oni i ja, moje wspomnienia. Czuję obecność bliskich, wyobraźnia działa, dotykam posadzki – wiem, że chodzili po niej. Dotykam – mam dreszcze. Podsłuchuję ściany, może mi coś powiedzą. Cisza. Nie wierzę, że tu jestem, stoję przytłoczona ich dawną obecnością. Czuję, że wędruję ich dawnymi śladami. Kościół – miejsce pełne nostalgii.

Rymacze – dom moich pradziadków Kornijczuków. Byłam, widziałam, poczułam. Stał na przeciwko szkoły. Chodziłam po podwórku, po którym biegała moja mała mama. Dwie jabłonie ,,dziadkowe”, studnia, o Boże, to mnie przerosło. Stąpam delikatnie po trawie, nasycam się tym, co widzę. Boże, daj wszystko zapamiętać oczom. Robię zdjęcia mojej mamie – może coś pamięta. Miała 4-5 latek. Tu jestem dla niej – późno, ojciec nie żyje, też by posłuchał. W duchu przepraszam, że tak późno. Myślę, czuję, że tą podróż musiałam odbyć, by się wobec nich zrehabilitować. Przecież żyli dziadkowie, mogłam pytać, byli skarbnicą wiedzy – ale już za późno. Pozdrowiłam od nich Wołyń, pochyliłam się nisko. Cieszę się, że mogę to przynajmniej złapać – to było takie łatwe – być tu i teraz. Dziś w tej podróży przeżyłam kilka pokoleń mojej rodziny - "wspomnień zamierzchłej przeszłości." Smak życia zachowujemy póki towarzyszy nam zdolność wspomnień, a wspomnienia muszą zachować ciągłość pokoleń.

Ruszamy na cmentarze – Rymacze, Luboml. Tylko drzewa, krzaki szumią, pojedyncze groby. Zapalamy symboliczne znicze. Pusto, głucho. Ten widok kończy brutalnie wołyński sentyment. Nawet jeśli jesteś twardy, wyciska się łza z oczu. Nie ma polskich Kresów – bo nie ma tam Polaków. To co widziałam, chodziłam po ścieżkach ich życia, to dygotanie w sercu, duszy, te doznania – tego mi nikt nie zabierze. Jestem Wołyniem wypełniona. Skupiam się na losie zwykłych mieszkańców, moich dziadków i rodziców. My, kresowi Polacy, potrafimy pięknie tęsknić, nie raniąc przy tym duszy, z charakterystycznym kresowym zaśpiewem. Nawet najtwardszemu mięknie serce. To co widziałam, słyszałam, potrafię im szczerze współczuć. Z obolałym sercem, ze swoimi cierpieniami, grobami najbliższych, które tam zostały, ze śmiercią, która ich zdziesiątkowała – mieli jeszcze tyle siły, by zacząć życie od nowa, po wygnaniu.

Wreszcie Luboml – kościół mego taty urodzonego w Jagodzinie, tu był chrzczony, szedł do I Komunii – pamiętał. Szkoda, że nie żyje – tyle bym mu opowiedziała. Cóż za dzieło, przytłacza swoją historią. Tu też, tatusiu, dotarłam. Szczególnie byłam wzruszona pamiątką, która wisiała na ołtarzu od Wołyniaków z Darłowa. A ja przecież tam się urodziłam. Tam mieszka moja mama. Następna wzruszająca niespodzianka. Przy kościele drewniany, duży krzyż z 2012 r., jubileuszowy, przywieziony z Przystaw k. Darłowa.

W 1945 r. przybyli przesiedleńcy z Wołynia na Pomorze Zach. zaczynając życie od nowa. To niezwykły ból, kłujący do końca życia, nowe doświadczenie. Potem tam żyli, w świecie który nie pozwalał im pamiętać. Temat Kresów zepchnięty był do domów, rodzin, ta pamięć okazała się być bardzo skuteczna. Stąd też moja sentymentalna podróż. Poczucie oderwania, strach przed powrotem Niemców. Była to polityka, która wdarła się bez pytania w życie Kresowiaków i wywróciła je do góry nogami.

Ale przetrwali, najmocniejsi, pamiętający, bogaci w doświadczenia życiowe.


"Chwytliwe moje oczy, dużoście widziały
Krajów i miast, wysp i oceanów
Teraz coście widziały moje oczy
Schowane jest we mnie."
- Cz. Miłosz

Przeniosłam się z tej podróży do rzeczywistości, z historią mojej rodziny i innych Wołyniaków, była ona długa, skomplikowana, wielobarwna. To całe nasze kulturowe dziedzictwo.


Krystyna Turkowska
Płock, 17.05.2018 r.


liczba odsłon: