----------------------------------------
Za Bugiem krętołzawym,
łęgami z tańcem jaskółek
- za wiśniowymi sadkami
i jeziorem , jak rybie Oko.
Rozścielone, jak weselna chusta
w dzikie róże , jagody jałowca
z słowikiem, gdy miłośnie płacze.
Sześćset lat na mapach Wołynia
- wieś królewska,
polskie Rymacze.


Krzysztof Kołtun
Chełm 2012 r.


Rymacze

Zjazdy Kresowe

Polecane

Stroje

Literatura

!!! Uwaga !!!

Poszukujemy Rodów, Potomków z Rymacz i okolic. Więcej w zakładce "kontakt"




















Wiosna 1939 r. przyszła nagle, jakby spod skrzydeł bocianich, na wołyńskie łęgi zrzucona. Ot w trzy dni - łoza zaczęła puszczać kotki oraz pachnieć, i złocić się. Zaraz po roztopach woda stała w każdej dolince, drogi rozmiękły, że i do traktu nijak dojechać - same koleiny. Przyszły skore wiatry zrazu, susząc ziemie, jak nigdy. A woda błękitniała w sadzawkach oraz strużkach, które łęgami i przyrowami spływały do Bugu - a na rymackich gruntach do Chapki, do jeziorek - po mokradłach stojących i do pańskiego Oka - pośród Rymacz.

Wielki Tydzień u Lewczuków… Na nowej sadybie, na Nowinach, tuż przy Wilczym Przewozie - motał się radośnie i smutno. Smutno, bo Stach chorował i tej zimy, a Paweł "garbateńki" nie skoro chodził do Huszczy, do gminnego urzędu - a co przyszedł to i smutki przynosił - drżała wołyńska Polska w okowach ukrytych wrogów. Stasia do Sawoszczuków idąc z gościńcem „świeżyzny” - bo kabana kłuli wielkiego, jak co roku - przyniosła koszyk barwinku ze starej sadyby - Rymacki, zieleńszy i święty! Powąchawszy Waleria rzekła do męża - Józefa Lewczuka... Ileż to tam nasze i naszych nogi go wydeptali, popod płotem - a rośnie. Bóg tak daje - zieleni się na Zmartwychwstanie. Pokiwał głową - bo to scheda ostatnia, przyrosła na starodzidowym podwórzu z Rymacz... Starczy i do „paski” i do krzyża w sadzie, na zielenienie i święto. Piekło się do czwartku.

Chleb, dwa piece - żeby starczyło swoim, a i jak kto poprosi. Ukraińcy - dawne parobki Lewczuków, nieraz zachodzili - to trzeba było na gościniec - bochen dać, niech niosą dzieciom. Żeby nikt wokoło - nie był głodny. A mazurki - za dawien dawna rymackie i obyczajne - jeszcze lepsze jak poleżą w necce, w komorze, pod płótnianym obruskiem. Ciasto skruszeje, nabierze barwy złotej, boż tylo jajeczne - zapachu nabierze. A każden inny, pozakładny w koronki, w przypasy, kwiateczki, a wszystko z ciasta, misternie wyplecione, wyłożone. Oj ładniejsze od samego korowaja! Aż do komory młodym trudno wejść. A Stasia – najmłodsza... A coż to 13 lat - podfruwajka, take to korci... Ale Paweł jak apostoł - zakazał, nawet kruszki nie bierz - bo Ci się wiosna nie powiedzie!

Trzeba Panu Jezusowe rany cierpieć, posty znosić, po naszemu, jak dawno temu w Lubomlu, nakaz szedł - suszenia tych dni... Oj będzie, po dawnemu - jak zawsze... Prosię małe, pieczone z chrzanikiem w ryjku... Żur starowołyński z jajkami - na zakwasie, chrzan i biały i buraczni... A kiełbas wędzonych na dębowej korze, a boczeczeczków, szyna wielka zapiekana w cieście i maciek pieczony w piecu... Oj boż to Wielkanoc! Molawszy dawniej - "szety, byłety - bo zawtra Wyłekdyń" z chachłacka - bo też i roboty ten czas niósł a niósł. Jakby to nie było, to w Wielki Piątek - na trzecie godzine - zawsze kto gdzie mógł - przyklęknął, pokore wzbudził - na czas konania Chrystusa... Od tej pory, ani siekiera, ani młotek, nie odezwał się - cisza grobu zapadała - słońce nawet legało na łęgu, cichutko spuszczając się w starooczeret Bugu...

Od Felków, od Matiji, od Okrasów, któraś z kobiet wybierała się na "Wsianocznu" na czuwanie przy Grobie Pańskim... Szła i Walerka Lewczukowa - najstarsza, matka rodu, pospołu z nimi. Wpierw w batystowe chustkę książki święte i śpiewnik ojca związawszy. W czarnej ternówce na głowie, w granatnim wełniaku z kupnego sukna, aż lśniącym, po wietrzeniu w sadzie... W podkożuszku i oficerkach od Berka z Maciejowa. Szli ponad torami, mijali Ukrainki, które zawsze pokłoniwszy się - pochwaliły Boga po swojemu. Do ciemnej nocy - to i rymacki kościół zapełnił się z chórem i babińcem. Toż z każdego domu szli - a te z bliska, od jeziora - to i po pare dusz z familii. Po nabożeństwach - Prończuk z Jagdzina z chłopstwem, jak runęli z różańcem, a takimi żałościami, że dusza słabła. A potem Gorzkie Żale i pieśni, te dawne, za kozackich, za szwabskich wojen spisywane na listki - a to z Kalwaryji, a to łuckie, a to częstochowskie - nawiezione - Boże mój!

Tego śpiewania żałośnego to żadna dusza stamtąd nie zapomnie. I tak do jutrzenki... Jak poświtało, rozchodzili się po cichu, całując krzyż w progu - do chudoby, do dzieci, do domostw. Wielka Sobota budziła się dniem.

"Paska" u Lewczuków zawdy była w koszyku jarmarcznym - podłużny, toż nie sadzyk i nie krągły - pański musi być. (Nieraz na jarmarku końskim w Lubomlu, w Ołyce, molawszy wołyńskie a rodowe chłopy witali Józefa - Wy to szlachcic i dobrodziej wieluż!). Duży i mocny... Pęto kiełbasy, mięso z kościo, chrzan, masło, ser, pisanek tyle - ile głów w domu, łupione jajka i byczki z cebulnika, bocheneczek chleba z krzyżem, mazurek najudańszy i babka z cukierkami. A jeszcze sól i pieprz z jarmarku i baranek cukrowy, za 25 groszy - z krasno wstążeczko - a jakże. I wianek barwinkowy dookoła i obrusik z mereszko... Jak zawsze. Bronek ze Stasio musi ponioso. Toż Stasia nie zadźwiga takiego kosza w obie strony - a we dwoje, poradzo... Umówiono z rana. A jeszcze butelke - na świecone wode. A jeszcze jajka i pętko Cyrolce i Maryni, i Beniowym, pod kościołem - trzeba z powinoszowaniem darować... Cyrolka i Marenia - po drodze, nad samym jeziorem w starutkiej chałupce - ociemniałe, biedodusze - a święte to i ludziom u Boga coś wyproszą... Nigdy ich nie mijali z gościńcem na święta.

Stasia w gimzowych trzewikach, w lejbiku i ślicznej, czarnoróżanej chustce - oj ślicznej... Jakaż to radość iść z „Paską” do kościoła - a dzień taki jasny, powiewny a ziemia pachnie. Bo też tam i narodu się najdzie, a najedzie furmankami - całe półkoszki z Jankowiec, z Chmielewszczyzny i z tylu futorów - że ani kuzynów, ani swoich, nie znajdziesz... A jeszcze, żeby przy święconej wodzie pod krzyżem jak się będą pchali do brania, dobrze popaść - oczy przemyć i liczko - to piegi pospadajo i uroda wykrasi się... Mój Boże - i kto myślał, że to ostatnia Wielkanoc w wolnej Polsce - chociaż czarne ptactwo tak leciało w Wielki Tydzień na żer, że zdawało się do korzonka zjedzą... Idą i myślą, a od stacji w Jagodzinie już rymacki kościół bieli się na wzgórku i jakby niebo - otwartymi drzwiami - zaprasza... A pod bramo furmanek, koni bułanych, wronych i gniadych - a furmanów postrojonych w sukienne żupany jak forysie od Branickich, świętem czuć... W kościele czuwanie przy grobie - a kto możniejszy, a wczorajszej nocy nie był - to i lampatke ze świeżego łoju stawi – i przed grób Jezusowy i za dusze tych, którzy święconki nie doczekali z Rodu.

Twarze ludzi takie śliczne, jasne, dobroduszne – od wieków wszystkie tu spokrewnione, chrześcijańskie w samym kątku Wołynia, jak na przyobiecanej Ziemi. Ale jeszcze kolana pocierpno na cichomodleniu nim to trzewiki Prończukowych i Żurowych ministrantów zadudnio z zakrystii, a dostojny ksiądz Brajczewski – do poświęcenia wyjdzie... Z duszy nadziwić się nie można takiemu zgromadzeniu...

Z kresowym pozdrowieniem       
Krzysztof Kołtun