----------------------------------------
Za Bugiem krętołzawym,
łęgami z tańcem jaskółek
- za wiśniowymi sadkami
i jeziorem , jak rybie Oko.
Rozścielone, jak weselna chusta
w dzikie róże , jagody jałowca
z słowikiem, gdy miłośnie płacze.
Sześćset lat na mapach Wołynia
- wieś królewska,
polskie Rymacze.
Krzysztof Kołtun
Chełm 2012 r.
Rymacze
Zjazdy Kresowe
- I Zjazd Kresowian
- II Zjazd Kresowian
- III Zjazd Kresowian
- IV Zjazd Kresowian
- V Zjazd Kresowian
- VI Zjazd Kresowian
Polecane
- Historia
- Etnografia
- Św. Izydor
- Luboml
- Obrazy z Wołynia
- Nieistniejące kościoły
- Weselne fotografie z Wołynia
- Najstarsi Wołynianie z Naszych rodów
Stroje
Literatura
!!! Uwaga !!!
Poszukujemy Rodów, Potomków z Rymacz i okolic. Więcej w zakładce "kontakt"
--------------------------------
--------------------------------
Piotr Sawoszczuk Ojciec mojej babci Walerii (mój pradziad po kądzieli) najstarszy w Rymaczach Urodzony w 1854 r. zmarł w 1942 r. Pamiętał Powstanie styczniowe, prześladowanie Unitów przez Cara, tabory carskiej armii ciągnące wraz z prawosławnymi ludźmi (wiernymi Carowi) i chudobą w głąb Rosji, latem 1915 r. Był śpiewakiem i pomagał prowadzać kompanie na odpusty do cudownych miejsc. W Lubomlu przy młynie, ok. 1900 roku spotkał wilkołaka z poleskiej wsi i z nim rozmawiał. Żonaty dwukrotnie, przeżył obie żony. Maria - druga żona surowa w kontaktach, nie lubiła jak siadając do gościn - wznosił zawsze toast " polskim, szlifowanym kieliszkiem na nóżce ". To daj Boże bracia! A co nam młodym i nie żonatym!... Pochowany na rymackim cmentarzu. Wciąż szukamy jego fotografii Dożywał swoich lat przy synu Józefie Sawoszczuku żonatym z Rozalią z domu... Dom ich, obecny na stronie na fotówce - uważany za czołowy w Rymaczach. Wynajmowali pokoje nauczycielom - Poznaniacy, bogaty Ród. Synowie Józefa to: Kazimierz (zesłany na Sybir z Rymacz - ocalał i odnalazł miejsce życia w Kanadzie), Szymon, Feliks i Konstanty. Moja babcia Waleria Lewczuk z Sawoszczuków urodziła się w 1887 r. zmarła w 1962 r. To córka Piotra Wszyscy uczyli się w szkołach, wychowani na legendzie Kościuszki i żywotach świętych. Pracowici, pobożni i wierni Polsce. Przeżyli szczęśliwie wojnę.Wysiedleni z Wołynia w 1945 r.
Ród Lewczuków od zawsze zamieszkujący w Rymaczach - przy wspólnym, dużym podwórku z Matyszczukami (Kiebunami). Po śmierci rodziców Józefa (zmarli oboje w jednym tygodniu, na tyfus panujący w okolicy) zostało dwóch braci, jako mali chłopcy. Józef szczególnie uzdolniony, wychowany przez ciotki, dorastając prowadził gospodarstwo po rodzicach i jako samouk - wciąż siedział w książkach, pożyczanych najczęściej z Lubomla i od Żydów. Ożenił się z Walerią Sawoszczuk. Podczas komasacji gruntów wsi Rymacze, wydzielony, jako młody, dobry gospodarz - otrzymał wszystkie grunty na chutorze wraz z Prończukami i innymi Rymaczanami. Chutor pod Wilczym Przewozem nazwano Nowiny w 1926 r. Tam pobudował obszerny dom i całe gospodarstwo wzorowe. W banku w Wilnie zaciągnął pożyczkę na 20 lat, (za co dokupił kilka h. ziemi i łęgi). Spłacił ją w 1939 r. tuż przed wybuchem wojny. Dzieci z tego małżeństwa to: Franciszka, Wiktor, Stanisław, Bronisław i Stanisława (moja mama, urodzona w 1926 r.). U Lewczuków na Nowinach mieszkał z nimi Paweł Lewczuk, bratanek (garbaty, chociaż wysoki i postawny mężczyzna) wychowany przez Józefa po śmierci jego rodziców, od dziecka. Józef Lewczuk zamordowany przez Ukraińców w Wiszniowie w 1944 r. w lutym - wracając ze szpitala od Pawła Lewczuka, bratanka - zabrano konia i sanie, 2 dni katowany z dwoma Rosjanami i głodzony - zamordowany w lesie, gdzie kopiąc mogiłę w trzech, jednemu złamał się szpadel i uciekł od oprawców. Za kilka dni u ks. Jastrzębskiego w Lubomlu - zeznał o śmierci Józefa Lewczuka. Ciała nigdy nie odnaleziono i nie wskazano, gdzie zostało zakopane - pomimo próśb babci, która dobrze znała Ukraińców w Wiszniowie. W dużym gospodarstwie u Lewczuków, służyli i pomagali sąsiedzi Ukraińcy. Józef (dziadek mój) sowicie ich opłacał, a także pomagał w trudnych życiowych chwilach. W 1943 r. po wymordowaniu pobliskich Ostrówek i okolicy - siedem razy bandy napadały na dom Lewczuków (zawsze ktoś z dobrych Ukraińców, sąsiadów ostrzegł, zawsze w porę uciekali na stację do Jagodzina, gdzie stacjonowali Niemcy, którzy zawsze udzielali pomocy). Do mojej mamy, gdy zajechaliśmy pierwszy i drugi raz na cmentarz do Rymacz - przyszły koleżanki Ukrainki - z szacunkiem witając, mówili - to nasza Pani. To od Lewczuków. Ich nikt nie zapomniał...
Krzysztof Kołtun